Rany, kiedy to minęło... Ostatnimi czasy powoli zaczynamy mówic "wracamy do domu" mając na myśli nasz akademik.
Trochę to dziwne ale no cóż, w sumie to chwilę tu jeszcze pomieszkamy :)
Dalej nikt nic oczywiście nie wie, co mamy zrobic danego dnia dowiadujemy się zwykle danego dnia rano, choc uzgodniliśmy
już podział na grupy i tylko jedna grupa zostaje na jakieś pierdółki typu machanie przyjeżdżającym dzieciom chorągiewkami,
podczas gdy reszta wsiada w metro i wali na miasto :)
I tak np. wczoraj znaleźliśmy targ z rzeczami z "nocnej zmiany" - efekt ? Tomek ma oryginalne conversy za 55 yuanów (jakieś 8$) :)
Następnym razem dla sportu potarguję się o iPhone'a, zobaczymy ile będą chcieli. A coś mi mówi, że jeszcze tam zajrzymy, byle tylko nam się to za bardzo nie udzieliło bo takie zakupy z targowaniem są potwornie uzależniające. Dziewczyny utknęły wczoraj w sklepie z pamiątkami na ponad godzinę targując się po kolei o wszystko co znalazły i opuściły go z lekkim nadmiarem pamiątek :D
Zaliczyliśmy nawet super-ultra-beznadziejny festiwal żółtego koloru czyli finał MŚ (u nas o 2.30 nad ranem) co oznaczało, że wracaliśmy do akademika jakoś 5.30 rano przez monsun. Na koniec wszyscy byli tak czy inaczej przemoczeni do suchej nitki (dosłownie) więc urządziliśmy sobie wielkie pluskanie się w gigantycznych kałużach na środku pustej drogi. Szkoda że nikt nie wziął aparatu bo widok musiał byc intrygujący :D
A dzisiaj jest dyżur mojej kochanej grupy - ciekawe czy Olga i Kim w ogóle wstały... (u mnie 12.54). Co za tym idzie siedzę sobie przy kompie, zajadam moje obiadośniadanie, które smakuje każdego dnia gorzej ale na stołówce już nas nie chcą więc organizatorzy podrzucają nam tace z pakietem ryż + trochę mięsa + trochę warzyw... Dwa dni temu krewetki się na nas patrzyły z tacy swoimi czarnymi ślepiami >